II. Kiedy nadleciał biały kruk

Evie musiała przeczekać jeszcze zmianę warty w Sektorze Pierwszym. Było już późno, nieco przed północą, a po upłynięciu godziny policyjnej żaden cywil nie mógł dobrowolnie opuścić miejsca swego zamieszkania. Na niebie pojawił się księżyc, przyćmiewając jasnością okoliczne gwiazdy. Latarnie migoczącym blaskiem rozświetlały plac znajdujący się tuż przed Świątynią, inne zaś rzucały niewielką poświatę wzdłuż wąskiej alejki prowadzącej do portu. Panował spokój, przyjemna dla ucha cisza – aż trudno uwierzyć, że każdego dnia ulicznym rynsztokiem płynął niewielki strumyczek szkarłatnej cieczy. Jedynie unoszący się w powietrzu odór skutecznie otrzeźwiał ludzkie zmysły.
Evie zdrętwiała dawno temu, w bezruchu wyczekując odpowiedniej okazji do ucieczki – a ta, jak na złość, wciąż nie nadchodziła. Dostrzegła kilku dokerów, którzy sprawnie uwijali się przy łodziach, przenosząc sporej wielkości skrzynie do położonego nieopodal budynku. Szyldwach, wywnioskowała to po krwistoczerwonym mundurze, nad wyraz głośno zrugał jednego z młodych robotników, kiedy ten nieostrożnie położył towar na ziemi.
Oho, coś się szykuje – pomyślała, zbliżając się nieco do krawędzi. Przemieszczała się bardzo ostrożnie, zważając na stromość dachu i śliskość jego płytek. Skryła się za wysokim i stosunkowo wąskim kominem, chociaż właściwie na niewiele się to zdawało – jeżeli mężczyźni zerknęliby ku górze, z łatwością mogliby ją wypatrzeć. Evie usilnie wytężała wzrok, ale z tej odległości nie była w stanie dojrzeć niczego więcej. Zresztą po chwili pracownicy portowi, a także nadzorujący rozładunek strażnicy, zniknęli gdzieś w odmętach mroku.
Kolejnych czterech szyldwachów pojawiło się na placu wraz z wybiciem północy. Evie postanowiła skorzystać z niewielkiego zamieszania, powstałego kiedy to mężczyźni zaprzestali wnikliwej obserwacji otoczenia, by wymienić się zdawkowymi uprzejmościami ze zmieniającą ich nocną wartą. Zeszła więc z dachu po niedokończonej fasadzie budowli i sprintem ruszyła wzdłuż alejki. Długi płaszcz łopotał na wietrze podczas biegu, powietrze mroziło policzki i dłonie, a szybki oddech tworzył co rusz białe obłoczki.
– Ej! Ej!
Przeklęła w myślach. Przez te zaledwie kilka sekund zdołała skupić na sobie uwagę dwóch szyldwachów spacerujących nieopodal alejki. Nieco spanikowana ostatecznie wskoczyła w gąszcz czerwonych perukowców, nie widząc w danej chwili lepszego wyjścia z opresji. Rozgarnęła liście krzewu, bacznie przyglądając się strażnikom. Oprócz standardowego czerwonego uniformu i podstawowego ekwipunku szyldwacha posiadali złote karwasze i naramienniki, co było charakterystyczną rzeczą dla ważniejszych sługusów Imperatora. Jeden z nich wydobył z pochwy rapier, również pokryty dodatkowymi zdobieniami, i ruszył w przeciwną stronę uliczki. Drugi – wysoki, lecz szczupły szyldwach – znajdował się niebezpiecznie blisko Evie.
Kobieta wstrzymała oddech i zastygła w bezruchu, analizując w głowie różne wersje przyszłych wydarzeń. Przygotowała się na kilka możliwych opcji, jednakże ostateczny wybór pozostawiła w rękach losu. Powoli i bezgłośnie wyciągnęła zza pasa nóż, żeby móc przeciąć tętnicę szyjną wartownikowi, jeżeli ten postanowi się nad nią pochylić. Konfrontacja ze strażnikami z pewnością nie wyszłaby jej na dobre, dlatego zamierzała zwlekać z walką tak długo, jak to tylko możliwe.
– Na pewno? – zapytał szyldwach; ten, który przeszukiwał zarośla po przeciwnej stronie alejki. Wciąż się oddalał i oddalał, aż wreszcie całkowicie zniknął z oczu kobiecie, co niezwykle ją ucieszyło. Odetchnęła cicho, zaczesując do tyłu kilka kosmyków, jakie wysunęły się z długiego warkocza i przykleiły do spoconego czoła.
– Nie jestem ślepy – odparł drugi, stając zaledwie metr od członkini Zakonu. Mężczyzna skrzyżował ręce na klatce piersiowej i nerwowo potupywał prawą nogą. Umiejscowił się dość niefortunnie, ponieważ światło ulicznej latarni odbijało się od złotych zarękawi strażnika, co skutecznie oślepiało Evie. Szyldwach niespodziewanie spojrzał w kierunku krzewów, wyraźnie czymś zaaferowany. Po plecach kobiety przebiegł zimny dreszcz, wstrzymała też oddech – tak na wszelki wypadek.
Czyżby mnie zobaczył? Niemożliwe!
– Cassimir, tutaj nikogo nie ma! – krzyczał zapomniany przez Evie strażnik, wyłaniając się zza drzew i chowając rapier z powrotem do pochwy. Dziarskim krokiem ruszył w stronę alejki, uśmiechając się do swego kompana. – Daj sobie spokój. Czasem bywasz gorszy niż sam Generał. – Zaśmiał się.
Cassimir? – W myślach wciąż powtarzała to imię. Jak wielu strażników mogło je nosić? Nie, pomyłka nie wchodziła w grę...
I w momencie, gdy szyldwach stanął na wprost niej, a jego twarz została oświetlona przez pobliską lampę, nabrała stuprocentowej pewności. Cassimir – mężczyzna, który wczorajszego wieczoru postanowił podburzyć praktycznie cały Zakon i nastawić przeciwko niej. Mężczyzna, który z szerokim uśmiechem na ustach wysyłał Evie na kolejną, niebezpieczną misję, rozgrywającą się za murami Sektora Czwartego. Mężczyzna, który był istotnym członkiem gildii i sługusem Imperatora zarazem. I chociaż jasnowłosa kobieta zbytnio nie pałała do niego sympatią, w dalszym ciągu musiała uważać go za swojego sprzymierzeńca.
– Wątpię – rzucił zdawkowo, jednocześnie wchodząc między czerwone perukowce. Evie cofnęła się raptownie, unikając jasnego światła bijącego od ulicznych latarni.
Jeżeli mnie nie pozna, wtedy go ogłuszę. Chociaż dla nas obojga byłoby lepiej, gdyby Cass w ogóle mnie nie spostrzegł.
Minęła cała minuta, a potem jeszcze dwie. Oddychała płytko, w napięciu nasłuchując kroków szyldwacha, lecz do jej uszu nie doszedł nawet najcichszy szmer. Zaistniał więc maleńki cień szansy, że wartownicy, tuż po nieudanych poszukiwaniach intruza, zdążyli powrócić do własnych spraw. Dla pewności postanowiła odczekać jeszcze chwilę, a następnie pomału ruszyć w kierunku wejścia do krypt.
– Mam cię!
Mężczyzna zaszedł Evie od tyłu, gwałtownie chwycił ją za gruby warkocz i brutalnie pociągnął za sobą. Zacisnęła mocno szczękę, by nie wydać z siebie ani jednego dźwięku, chociaż bolało ją, i to cholernie. Złapała go za nadgarstek i próbowała wyrwać się z uścisku, ale mężczyzna, jakoś nieszczególnie poruszony, w dalszym ciągu wlókł ją w stronę alejki.
Po krótkiej szarpaninie udało jej się zmienić pozycję i podhaczyć przeciwnika. Cass zachwiał się i poluzował nieco chwyt, lecz ostatecznie dość szybko odzyskał równowagę. Evie, wykorzystując okazję, zdążyła na dobre wyrwać się z męskiego uścisku i ponownie, tym razem skutecznie, podciąć nogi szyldwacha.
Zbliżyła się do Cassimira, chcąc wyjaśnić mu całe zajście, jednak wówczas mężczyzna kopnął ją prosto w twarz.  Evie również upadła i przetoczyła się na brzuch. Skuliła się w kłębek i jęknęła głośno, chowając twarz w dłoniach. Nos i policzki piekły ją niemiłosiernie, a oczy zaszkliły się od łez. Przejechała językiem po zębach, sprawdzając, czy aby na pewno wszystkie znajdowały się tam, gdzie powinny.
Szyldwach stanął na równe nogi i podszedł do kobiety. Evie dostrzegła jedynie jego buty, które w przedniej części pokryte zostały metalowymi płytkami ochronnymi – to tłumaczyło, dlaczego jego cios był aż tak bolesny. Cassimir uniósł już prawą stopę, lecz Evie szybko wykrzyczała jego imię, dlatego natychmiast ją opuścił.
– Och, to tylko ty – stwierdził i pochylił się nad nią.
– Ano – mruknęła, wspierając się na łokciach. Włosy znów opadły jej na twarz. Minęła dłuższa chwila, nim doszła do siebie po tak silnym i zupełnie niespodziewanym uderzeniu.
Mężczyzna milczał, jakby oczekiwał od kobiety szczegółowych wyjaśnień, a przecież niczego takiego niestosownego nie zrobiła, poza szlajaniem się tu i ówdzie o wyjątkowo nieodpowiedniej godzinie.
– Cassimir, jesteś tam?! – wołał drugi szyldwach. Całe szczęście nie ruszył w ślady kompana i w dalszym ciągu spacerował nieopodal alejki. – Pora na zmianę! Znalazłeś coś?!
Wystraszona Evie wpatrywała się w szmaragdowe tęczówki mężczyzny. Oboje znajdowali się po tej samej stronie, walczyli przeciwko władzy, wobec tego odpowiedź nasuwała się zupełnie sama. Dlaczego więc zwlekał?
– Cassimir?! Jesteś tam?!
Lecz on wiąż milczał i milczał.
– Proszę… – szepnęła Evie, wplątując zmarznięte palce w szyldwachowy kołnierz.
Cassimir w końcu otworzył usta i, nie spuszczając badawczego spojrzenia z członkini Zakonu, krzyknął:
– Nie, niczego nie znalazłem! Wracamy!
Kiedy mężczyzna pośpiesznie wstał i udał się w stronę uliczki, Evie ze świstem wypuściła powietrze z płuc. Potarła dłonie, strzepała z ubrania śnieg i listki perukowca, a potem ruszyła w dalszą drogę.
W kompletnej ciemności wymacała pożądaną płytkę, następnie włożyła dwa palce w odpowiednie otwory i, choć z trudem, ostatecznie udało się jej uruchomić cały mechanizm. Przejście zostało otwarte, co Evie również musiała wybadać za pomocą dotyku.
Zaraz po dokładnym zabezpieczeniu wejścia pośpiesznie wparowała do krypt, licząc, że w podziemnym labiryncie natknie się jeszcze na głowę Zakonu – Taryna. Mając echo jako dobrego kompana w podróży, przemierzała więc liczne korytarze nadgryzione zębem czasu i w duchu dziękowała temu, kto zdążył tu i ówdzie porozpalać pochodnie. Zachodnie przejście nie było jednak tak dobrym wyborem, jak jeszcze niedawno sądziła, ponieważ znalezienie tunelu prowadzącego do głównej sali zajęło jej stanowczo zbyt wiele czasu.
– Evie? – Taryna niezwykle zaskoczyła wizyta dawnej uczennicy. Zwłaszcza że zjawiła się o tak późnej porze. – Co ty masz na twarzy? – Zmarszczył brwi. – Znowu wdałaś się w bójkę? Evie! – Mógł mówić o bzdetach lub strasznych rzeczach, a jego głos wciąż brzmiałby w dokładnie ten sam, wyprany z uczuć sposób. Jednak Taryn posiadał przeogromną wiedzę w najróżniejszych dziedzinach, a także wiele przydatnych umiejętności, którymi chętnie dzielił się z młodymi adeptami. Tym oto sposobem stawał się niezastąpiony, chociaż rozmowy z nim bywały dość kłopotliwe, a przede wszystkim – okropnie nużące.
– I tak, i nie – powiedziała, usiłując złapać oddech. W kryptach było całkiem ciepło, więc zrzuciła z ramion gruby płaszcz. – W sumie trudno powiedzieć, ale nie przyszłam się skarżyć.
– Masz do mnie jakieś pytania? – Zamknął trzymaną w dłoniach księgę i odłożył ją na bok. Czujne spojrzenie brązowych oczu przemieszczało się po ciele zdyszanej uczennicy.
– Mam ich całe mnóstwo.
Mężczyzna uniósł brwi, zastygając w miejscu, a Evie chwyciła jedno z krzeseł i usiadła naprzeciw dawnego mistrza. Nim Taryn zdążył wykonać jakikolwiek gest, kobieta ponownie zaczęła mówić:
– Dlaczego akurat teraz? Dlaczego akurat Jasper? Dlaczego Zakon nie zabrał lub nie zabił Jaspera, kiedy Imperator przejął rządy, chroniąc jednocześnie zdobyte przez niego informacje? Dlaczego uważacie, że tym razem uda się wam coś z niego wyciągnąć, skoro przez siedem lat żadne z nas nie potrafiło tego dokonać? Dlaczego za mur wysyłacie kogoś, komu nie ufacie? Dlaczego nikt nie chce niczego powiedzieć o szczegółach mojej misji? I dlaczego, cholera jasna, każdy może sobie tutaj wejść, kiedy tylko najdzie go ochota?! – krzyknęła, gdy w drzwiach sali dostrzegła niewyraźną sylwetkę Cassimira. Evie zmierzyła go wzrokiem od czubka głowy aż do stóp. Mężczyzna wciąż miał na sobie mundur szyldwacha, więc zaraz po zakończeniu warty musiał ruszyć jej śladem, a raczej nietrudno odgadnąć, dokąd zamierzała pójść.
Ugh, przeszkodziłem? – Zaczął odpinać złote karwasze i skinął głową Tarynowi w geście powitania. – Przestaniesz sobie hasać tu i tam po godzinie policyjnej, dobrze? – Zwrócił się do kobiety. – Pamiętasz jeszcze, że to dość niebezpieczne? Narażasz nie tylko siebie, ale też całą gildię, rozumiesz? Prawo mamy tutaj dość surowe.
Evie przyłożyła dłoń do obolałego policzka. Z pewnością na jej twarzy pojawił się już siniak.
– Daruj sobie. Jestem dużą dziewczynką. Zwykle wiem, co mam robić i nie lubię, kiedy ktoś w to ingeruje.
Cassimir wzruszył ramionami, ściągając szeroki pas. Potem odpiął wszystkie złote guziki w krwistoczerwonej, szyldwachowej marynarce i rzucił ją na pobliskie krzesło. Można by powiedzieć, że w kryjówce gildii czuł się zupełnie jak u siebie w domu.
– Taką właśnie cię zapamiętałem z wtedy. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają. Uśmiechnął się drwiąco. – A inne rosną na potęgę. – Cass przeniósł spojrzenie z twarzy Evie nieco niżej. Kobieta nie zrozumiała dwuznaczności jego słów, dopóki nie uświadomiła sobie, że mężczyzna wpatruje się w jej całkiem sporawy biust. Skrzyżowała więc dłonie tuż pod nim, uwydatniając swoje atuty jeszcze bardziej. Zrewanżowała się natychmiast, choć dość subtelnie:
– Od niektórych za to bije wyraźna malizna – rzuciła, kierując swoje spojrzenie trochę poniżej pasa szyldwacha.
– Zawsze możesz sprawdzić, jeśli chcesz. – Evie została uraczona kolejną porcją kpiny. Wywróciła jedynie oczami i postanowiła tym razem zignorować zaczepkę.
– Skończyliście? – zapytał Taryn z charakterystycznym dla niego stoickim spokojem, stając pomiędzy dogryzającą sobie dwójką. – Generał ufa Cassimirowi, dlatego mógłby wam pomóc w przedostaniu się za mur. Lepiej, żeby teraz z nami został.
Ugh! Świetnie!
– Rozmawiałem z twoim bratem – powiedział Cass. – Postanowiliśmy, że o zamachu poinformujemy wcześniej Generała.
Evie niczego z tego nie rozumiała.
– Dlaczego? Przecież prawo mówi...
– Prawo mówi, że za coś takiego trafia się do celi – przerwał jej. – Imperator trzyma się swojego własnego prawa, naczelnicy również, Generał też, ale strażnicy? Strażnicy zabiją was i wszystkich możliwych świadków na miejscu. Jeżeli nikt niczego nie widział, to w jaki sposób cokolwiek udowodnić? Nie ma zdarzenia, nie ma problemu.
Evie zmrużyła oczy. Ostatnie kilka lat spędziła poza krajem i nie zamierzała się spierać.
Rok po objęciu władzy Imperator przestał pokazywać się publicznie. Właściwie mogło za tym stać kilka powodów; na przykład przeogromna nienawiść, jaką darzyła go większa część mieszkańców. W ciągu miesiąca próbowano niejednokrotnie otruć władcę, zabić go we śnie, zestrzelić podczas wystąpienia czy poderżnąć mu gardło, gdy wraz z doradcami przechadzał się ulicami Savy. Ostatecznie Imperator został zmuszony do przeniesienia siedziby z królewskiego pałacu w góry, do Sektora Czwartego. I nikt nie rozumiał aż tak desperackiego wyboru aż po dziś dzień.
Sektor Czwarty był pilnie strzeżonym obszarem, do którego nie dało się dotrzeć choćby pod mur bez odpowiednich wtyków. Z drugiej jednak strony – więzienie w dalszym ciągu przepełniali zbrodniarze, więc, chociaż taka sytuacja jeszcze nigdy nie miała miejsca, czy zbiegły morderca nie chciałby w odwecie wcisnąć ostrza pomiędzy żebra Imperatora? Ale to, co działo się za murem, wciąż pozostawało jedną, wielką zagadką.
Imperator, kryjąc się w swojej twierdzy, musiał w jakiś sposób kontrolować Savę i jej mieszkańców. W tym celu wyznaczył czterech naczelników, którzy w jego imieniu sprawowali rządy nad pozostałymi sektorami. Naczelnicy byli jednak wyłącznie ucieleśnieniem rozkazów Imperatora, sami mając w rzeczywistości niewiele do powiedzenia. Za to Generał...
Generał – osoba, która jako pierwsza przedarła się przez mury Savy przed pięciu laty, dając jednocześnie jasny sygnał do rozpoczęcia krwawej batalii. Dziś był osobą, która stała na czele straży. Oczywiście, sam nie dałby temu rady, dlatego powołano oficerów, a oni z kolei dowodzili mniejszymi jednostkami. Generał nie podlegał niczyjej zwierzchności, nie musiał się przed nikim meldować, mimo to chronił pana Savy najlepiej, jak tylko potrafił.
– Poza tym to udowodni lojalność moją oraz moich ludzi – kontynuował Cassimir.
– Jakoś sobie tego nie wyobrażam – stwierdziła Evie.
– Po zabiciu handlarza zlecą się strażnicy. Postaram się przyprowadzić Generała w odpowiednim momencie; żeby handlarz zdołał już wyzionąć ducha, ale żeby strażnicy nie zdążyli was zadźgać lub postrzelić. Pasuje?
Kobieta przeniosła wzrok z szyldwacha na lidera Zakonu.
– Cassimir ma rację – odezwał się Taryn, w pełni aprobując pomysł mężczyzny. – Strażnicy będą chcieli zabić ciebie i Tristana. W ten sposób szansa znacznie się zwiększy.
– Po długiej rozmowie postanowiliśmy też zaangażować w to kilka dodatkowych osób. Czyli łącznie – Cassimir musiał przeliczyć. – jakieś osiem do dziewięciu...
Zdębiała.
Udowodni lojalność? Szansa się zwiększy? Po długiej rozmowie? Osiem do dziewięciu osób?
– Dlaczego o wszystkim dowiaduję się ostatnia? Dlaczego nie mam prawa wyboru? – dopytywała się, a z każdą kolejną chwilą jej złość tylko przybierała na sile. – Nikt o niczym mnie nie informuje! Ustaliliśmy coś zupełnie innego!
– Bo jesteś idiotką. – Cass uśmiechnął się kąśliwie, teatralnie rozkładając ręce w geście bezradności. Taryn za to uznał rozmowę za zakończoną, gdyż powrócił do studiowania księgi i kompletnie ignorował otoczenie.
Evie nie chciała wywoływać burzy, mając na uwadze obecność głowy Zakonu. Najpierw policzyła do trzech, później wzięła naprawdę głęboki wdech... Ostatecznie i tak nie wytrzymała.
Ogarnięta dziką furią uderzyła pięścią w stół, nie spuszczając wściekłego wzroku z twarzy zadowolonego z siebie Cassimira. Ten człowiek tak bardzo działał jej na nerwy! Do końca łudziła się, że mężczyzna zwyczajnie wyjdzie i pozwoli Evie kontynuować rozmowę z mistrzem, ale nadzieja umarła ostatnia.
Cass stanął tuż obok Taryna i skrzyżował ręce na klatce piersiowej, posyłając kobiecie cyniczny uśmiech. Był raczej wątłym mężczyzną, jeżeli miałaby go przyrównać do swojego brata, Jaspera czy innym członków Zakonu. Chociaż nie znała go zbyt dobrze, niejednokrotnie już widziała, jak wielka siła potrafiła drzemać w jego wnętrzu. Był też osobą wpływową – z niewiadomych przyczyn posiadał dar przekonywania do siebie ludzi, a wielu ślepo podążało za jego ideałami. Może to kwestia szczerości, o jaką tak trudno w tym zakłamanym świecie? Cassimir raczej mocno stąpał po ziemi, nie karmiąc innych kłamstwami, złudzeniami o lepszych czasach, które miały nadejść pewnego, bliżej nieokreślonego dnia.
– No co? – zapytał, widząc wyraźną niechęć ze strony Evie. – Jestem teraz oficerem. Powinnaś mieć to na uwadze, nie?
– Awansowałeś? Świetnie.
– Gratulujesz mi? Nie trzeba, naprawdę.
– Że jesteś psem Imperatora? – Zdławiła śmiech. – Tak, gratuluję.
Taryn odwrócił się na pięcie i podreptał w nieznanym nikomu kierunku.
– Generała – poprawił ją Cassimir. Słowa kobiety niewątpliwie musiały go urazić. – Generała, jeśli już.
– Co za różnica? – zapytała z wyraźną kpiną w głosie. – Pies to pies.
Szyldwach raptownie poczerwieniał ze złości.
– Jakoś wolę współpracować z nimi niż ze zwykłymi kurwami, które… – Nie zdążył dokończyć. Evie w mgnieniu oka zerwała się z krzesła i skoczyła na niego, przez co oboje runęli na ziemię. Potem przygniotła go swoim ciałem, w tym samym czasie przykładając chłodną stal do szyi strażnika.
– Kogo. Nazwałeś. Kurwą – syknęła przez zaciśnięte zęby, trzęsąc się z wściekłości. Piorunowała go spojrzeniem, dopóki na ustach mężczyzny nie pojawił się szeroki uśmiech. Zaskoczona reakcją Cassa odsunęła się nieznacznie.
– Nie powiedziałem, że chodziło mi o ciebie – szeptał, nie mogąc złapać odpowiedniej porcji powietrza, gdyż kobieta kolanem miażdżyła jego gardło. – Ale polubiłem twój tok myślenia. – Uśmiechnął się zadziornie.
Evie niewątpliwie musiała przekląć, o czym świadczyła tonacja jej głosu, jednak zrobiła to w innym języku, czego szyldwach nie był w stanie zrozumieć. Wnet uświadomiła sobie, że Taryn wykorzystał sprzeczkę pomiędzy dawnymi uczniami i pośpiesznie się ulotnił. Tym oto sposobem bezpowrotnie zaprzepaściła szansę na prywatną rozmowę z mistrzem.
Zmełła w ustach kolejne przekleństwo i wyprostowała się, uwalniając jednocześnie przyszpilonego do ziemi Cassimira. Nim ruszyła w kierunku tuneli, zdążyła spojrzeć na szyldwacha z widoczną pogardą.
– Hej, dokąd idziesz? – Mężczyzna podniósł się do siadu. – Przecież sama chciałaś wszystko omówić. Dokąd znowu idziesz, dziewczyno?!
Lecz Evie już zniknęła z jego oczu.

~*~
Chociaż Tristan rozpoczynał służbę dopiero w godzinach popołudniowych i wtedy też razem z Evie mieli dokonać morderstwa, postanowił zwlec się z łóżka jeszcze przed świtem. Nie zamierzał po raz n-ty wysłuchiwać narzekań żony, nie zamierzał po raz n-ty patrzeć, jak do jej oczu napływają kolejne łzy. Zwłaszcza kiedy spora część racji znajdowała się po stronie Hany i Tristan już nie wiedział, jakim niby sposobem miałby odpierać argumenty kobiety.
Gdyby tylko chodziło o kogoś innego, wówczas nigdy nie zgodziłby się na coś podobnego. Jednak jego młodsza siostra była zbyt dumna i lekkomyślna, żeby przyznać choćby przed samą sobą, że powierzone jej zadanie znacznie ją przerastało. Dlatego czuł się wręcz zobowiązany, by zainterweniować w owej sprawie, a ponieważ decyzji organizacji zmienić nie mógł, postanowił wyruszyć razem z Evie. Bał się, lecz czasu cofnąć nie potrafił. Wierzył też, że plan się powiedzie, mimo tak wielu niedociągnięć.
Mężczyzna wsunął nogi w wysokie buty, potem narzucił na plecy długi, zimowy płaszcz szyldwacha, ale w trakcie wykonywania czynności niefortunnie zahaczył ciężkim pasem o niewielki wazon stojący na stoliku. Nerwowo zerknął w kierunku żony – w dalszym ciągu spała. Najciszej, jak tylko potrafił, uchylił drzwi wejściowe, po czym wyszedł na zewnątrz.
Już trzeci dzień z rzędu prószył śnieg, chociaż według savońskiego kalendarza powinno właśnie trwać upalne lato. Różnorodne anomalie pogodowe zdarzały się coraz częściej, co tylko pogarszało i tak wyjątkowo nieciekawą sytuację na południu kontynentu.
Tristan schował twarz w kołnierzu aż po sam nos, a dłonie wetknął w pojemne kieszenie krwistoczerwonego płaszcza. Każdy mężczyzna w Savie, który służył jako szyldwach, automatycznie awansował z klasy najniższej do średniej. Z tego powodu Tristan i Hana nie mogli narzekać na swój los – w przeciwieństwie do mieszkańców zamkniętych w Sektorze Drugim. Ponad rok temu mężczyzna, w zamian za nienaganne sprawowanie, wynegocjował całkiem przystępne warunki u oficera i wraz z żoną został przeniesiony do dzielnicy centralnej, gdzie ich warunki życia polepszyły się dwukrotnie. Zgodnie z panującym prawem Hana, zaraz po awansie społecznym, nie mogła już podejmować żadnej pracy. Była więc zdana wyłącznie na męża – a przynajmniej oficjalnie.
Tristan dostrzegł Cassimira stojącego obok Świątyni. Postanowił do niego podejść.
– Nie wyglądasz na zadowolonego – stwierdził Tristan, przyglądając się oficerowi.
– Szukam twojej siostry – rzucił w odpowiedzi Cassimir, nie siląc się na zbędne uprzejmości wobec szyldwacha. – Nie żartuję, nie mogę jej znaleźć od wczoraj, chociaż przetrząsnąłem chyba wszystkie możliwe kryjówki, Tristan. – Zamilkł na chwilę, widząc podejrzany cień, który właśnie przemknął nieopodal Świątyni.
– Spokojnie, przyjdzie. – Tristan nieszczególnie się tym przejmował. Evie bywała kłopotliwa, jednak zawsze sumiennie wywiązywała się z powierzonych jej zadań. – Muszę iść i zdać wczorajszy raport. Chcesz czegoś konkretnego?
Cassimir nie słuchał, nadal wpatrując się w punkt, gdzie chwilę temu spostrzegł podejrzany ruch.
– Cass? Cass, halo? – Tristan machnął oficerowi dłonią tuż przed twarzą, lecz to nie przyniosło absolutnie żadnego rezultatu.
– Tak, ja też… Ja też muszę…
I odszedł.

~*~
Plan był całkiem prosty. Pięciu szyldwachów, jeżeli wliczyć w to również Tristana, miało ogłuszyć, a następnie wcielić się w eskortę handlarza. Evie, wraz z innym członkiem Zakonu, zajęła miejsce na rusztowaniu, skąd otrzymała doskonały widok na uliczkę, którą w niedalekiej przyszłości powinien przejeżdżać handlarz.
Evie skupiła się na swoim zadaniu – musiała oczyścić teren poprzez szybką likwidację nadchodzących szyldwachów. Dzięki temu Tristan i jego sojusznicy mogli swobodnie dobrać się do handlarza. Tuż przed zakończeniem całej akcji sojusznicy musieli opuścić Evie i Tristana, żeby uniknąć zdemaskowania i późniejszego osadzenia w celi.
Wszczęcie alarmu było w owej sytuacji nieuniknione. Ilość strażników pilnujących porządku w dzielnicy znacznie przewyższała liczbę członków gildii. Jednak kiedy żywot handlarza wreszcie dobiegnie końca, a Evie nie będzie już w stanie powstrzymać kolejnych służbistów, na miejscu miał pojawić się Cassimir, a potem dopilnować, by wszystko przebiegło zgodnie z savońskim prawem.
Evie poczuła uderzenie adrenaliny, gdy dostrzegła zbliżający się ku niej powóz w otoczeniu fałszywej eskorty. Przygotowała się już dawno, ale jak do tej pory nie dostrzegła ani jednego wroga w okolicy. I to wydało jej się trochę podejrzane. Zawsze w centrum roiło się od straży, lecz akurat dzisiejszego dnia uliczki świeciły pustkami.
Kobieta zerknęła w kierunku sojusznika, który zajął miejsce po drugiej stronie arterii. Niepokoił się równie mocno jak ona, jeśli nie bardziej. Evie miała naprawdę złe przeczucia.
Dostrzegła wreszcie trzech wrogich szyldwachów; przechadzali się tuż pod jej stopami, śmiejąc się przy tym wesoło. Wychylała się; to z lewa, to z prawa, jednak mężczyźni znajdowali się poza jej zasięgiem. Ponownie spojrzała w stronę sojusznika – brak jakiejkolwiek reakcji. Usiłowała przemówić mu do rozsądku; gestykulowała, potem szeptała, myślała nawet nad tym, żeby rzucić w niego nożem w ramach ostrzeżenia. Naraz sojusznik zeskoczył z rusztowania i rzucił się biegiem w jedną z wąskich przecznic. Oczom nie wierzyła!
Dezerter!
I została sama. Zupełnie sama.
Zerknęła na strażników – przystanęli w miejscu i odwrócili się tyłem do nadjeżdżającego powozu. Nie namyślając się wiele, przeskoczyła na sąsiednie rusztowanie, przebiegła po dachu i finalnie zajęła miejsce dawnego pomocnika.
Wycelowała ostrze w głowę jednego z wrogich szyldwachów. Powinna oddać trzy celne ciosy w ciągu trzech sekund. Spojrzała w kierunku powozu, potem znów w stronę rozbawionych strażników. Czynność powtórzyła jeszcze dwukrotnie. Dłonie drżały jej z zimna, a serce mocno biło w piersi.
Nie dam rady. Nie dam.
Wtem na kominie, tuż obok Evie, przysiadł biały kruk. Nie wydał z siebie ani jednego dźwięku, tylko poruszał śnieżnymi skrzydłami i uważnie przyglądał się kobiecie swoimi czarnymi ślepiami.
Zbladła natychmiast. Wróciło do niej dawne wspomnienie...

Siedziała na łóżku ze skrzyżowanymi nogami i przypatrywała się Jasperowi. Był wysoki i dobrze zbudowany – a wszystko to za sprawą dobrych genów, bo jakoś nigdy nie palił się do fizycznej pracy i kombinował ile wlezie, byle się tylko od niej wymigać. Miał ciemne włosy, ciemne oczy, nawet cerę miał delikatnie śniadą – co tutaj było istnym udziwnieniem, gdyż Savończycy wyróżniali się na tle innych narodowości mlecznym kolorem skóry. Jasper chodził zwykle zarośnięty, co również nie przystało porządnemu, zadbanemu mężczyźnie, więc po raz kolejny patrzono na niego jak na oszołoma. Drake łamał wszelkie możliwe standardy, które od wielu, wielu lat narzucała elita Savy.
Jasper miał również wyjątkowo specyficzne usposobienie. Nagminnie, zwłaszcza przed strażnikami, odgrywał rolę nierozgarniętego durnia, dzięki czemu większość kradzieży uchodziła mu płazem. Evie nie wierzyła, że można się aż tak kompromitować z własnej, zupełnie nieprzymuszonej woli. Z drugiej strony, z pewnością wywodził się z arystokratycznej rodziny, chociaż nigdy nie chciał się do tego przyznać. Zdradziło go jednak kilka czynników: znajomość wielu języków – co sugerowało wyższe wykształcenie, sposób poruszania, sposób mówienia, a nawet jego przebiegłość czy szybkość planowania.
Evie po dwóch latach spędzonych w jego towarzystwie nadal wiedziała o nim dość niewiele. Paradoks. Jasper był wygadany, ufał jej, dzielił się z nią wszystkim, spędzali ze sobą każdą wolną chwilę. Evie zadawała tysiące pytań i zazwyczaj na każde z nich otrzymywała jasną odpowiedź, lecz nadal niczego o nim nie wiedziała.
Jasper ją kochał. Domyślała się tego od jakichś siedmiu miesięcy, kiedy to pewnego dnia przestał uwodzić młode szlachcianki i przestał korzystać z usług swoich przyjaciółek – prostytutek. Nigdy się do tego nie przyznał i nigdy nawet nie zamierzał, jednak im bardziej próbował stłumić uczucia, tym bardziej Evie je dostrzegała. Zwłaszcza zazdrość. Było to tak urocze, że celowo, choć dość subtelnie, uwodziła obcych mężczyzn, kiedy w pobliżu kręcił się Jasper. Jego zainteresowanie mocno podbiło jej ego. W tej grze pozorów czuła się doprawdy fantastycznie.
Kiedy tylko poufne, zaszyfrowane listy, zwoje czy też księgi wpadły w ręce Jaspera, wówczas potrafił ślęczeć nad nimi całymi tygodniami, nie robiąc przy tym praktycznie żadnych przerw. I to właśnie ta pozornie niewinna miłość stała się zgubą Jaspera. To właśnie za wykradanie tajnych zapisków poszukiwało go kilkanaście różnych organizacji. Tylko że Jasper się tym nie przejmował, jak w amoku poszukując czegoś, o czym nigdy nie chciał wspominać.
Wszystkie księgi palił, dokładnie zapamiętując ich treść. Stawał się wówczas jedynym źródłem informacji, dlatego żadna z organizacji nie mogła go zabić, a złapanie Jaspera było o wiele trudniejsze, niż z początku założono.
– Przestań się na mnie tak gapić. Rozpraszasz mnie – odezwał się wreszcie, chociaż nie oderwał nosa od książki.
Evie musiała się uśmiechnąć. Siedziała tak dalej, w ciszy, żeby tylko nie przeszkadzać Jasperowi w studiowaniu nowej zdobyczy. W przeciwnym razie trochę by się wściekł, a wtedy nici z ich wypadu poza mury miasta. Evie musiała przyznać, że lubiła jego towarzystwo. Drake ciągle ją czymś zaskakiwał, dzięki niemu nauczyła się wielu przydatnych umiejętności – w tym nawet tych erotycznych, zwiedziła też trochę świata. Poza tym Jasper umiał ją rozbawić. Poczucie humoru – ot kolejna cecha, która według savońskiej elity uważana była za zbyteczną.
Evie długo wpatrywała się w okno, aż wreszcie dostrzegła dziwny ruch. Na parapecie przysiadł ptak, a ze względu na swoje barwy niemal całkowicie zlał się z tłem – rozległymi polami pokrytymi grubą warstwą śniegu.
– Jasper, zobacz!
– Co znowu?
Zbliżała się powoli, żeby tylko nie spłoszyć zwierzęcia.
– To kruk! Jest śliczny! Nigdy nie widziałam czegoś podobnego!
Jasper odsunął księgę i również zerknął w kierunku okna, potem gwałtownie wstał i ptak zerwał się do lotu.
– Dlaczego to zrobiłeś? – zapytała Evie i spojrzała na mężczyznę z wyrzutem.
– Nie wszystko, co piękne i unikatowe jest też dobre. Im bielszy kruk, tym czarniejsza śmierć.
– Co?
– W każdym razie nic dobrego, Evie.
Jeżeli wierzyć zabobonom, niedługo po wizycie białego kruka Jasper został aresztowany, a potem katowany przez następne kilkanaście tygodni, dopóki nie zaczął wreszcie mówić. Ilekroć ktoś z Savy zobaczył białego kruka, wówczas spotykały go same nieszczęścia. Ptaki uznano wreszcie za zły omen i zabijano każdy napotkany okaz.

Kruk ponownie zatrzepotał skrzydłami, po czym gwałtownie poderwał się do lotu, co wyrwało Evie z wyjątkowo głębokiego zamyślenia. Zbeształa sama siebie, że w tak istotnym momencie pomyślała o jakimś zabobonie, a już zwłaszcza – o ostatnich dniach spędzonych z Jasperem.
Wzięła spory haust mroźnego powietrza i na powrót chwyciła ostrze. Całe szczęście, nie minęło wiele czasu, więc strażnicy nie poruszyli się w znaczący dla sprawy sposób. Evie wreszcie wymierzyła w szyldwacha i rzuciła ostrzem w jego kierunku. Mężczyzna upadł, a po niespełna sekundzie kolejna dwójka, lecz nie stało się to za sprawą ciosu jasnowłosej kobiety.
I wszystko potoczyło się tak szybko...
Tristan gwałtownie wystąpił z szeregu i jako pierwszy zaatakował handlarza. Evie przez chwilę ze zdumieniem wpatrywała się w swoje ostrze, które spudłowało i utkwiło w ścianie. Potem zerknęła na martwych strażników – głowa każdego z nich została przeszyta bełtem. Na ulicy zaroiło się od mężczyzn ubranych w czerwone mundury, jak gdyby przez cały ten czas chowali się gdzieś za winklem i czekali na odpowiedni moment do ataku. Sojusznicy, dostrzegając biegnący w ich stronę dywizjon, uciekli zgodnie z planem, pozostawiając Tristana samego na placu boju.
Zszokowana Evie nie widziała, co działo się na arterii, tuż pod jej stopami, zaabsorbowana czymś zupełnie innym. Dźwignęła się więc z kucek i w żółwim tempie odwróciła się. Wtedy też tuż przed jej oczami stanęła wysoka postać w śnieżnobiałej masce, ciemnoniebieskim płaszczu i czarnych rękawicach. Otworzyła szeroko usta.
Wygląda zupełnie jak...
Chciała zapytać, powiedzieć cokolwiek, ale wówczas dostrzegła dłoń wyciągniętą w jej kierunku, a po chwili poczuła ją na swoim brzuchu. I gdy do świadomości kobiety wreszcie dotarło, że nieznany przybysz nie miał wobec niej dobrych zamiarów, Evie już spadała z wysokości czwartego piętra. Nie zdążyła nawet pomyśleć, żeby chociaż spróbować chwycić się pierwszej lepszej rzeczy.
Zamaskowana postać pochyliła się nad krawędzią, upewniając się, czy aby na pewno upadek spowodował zgon. Oczywiście, że tak. Świadczyła o tym choćby kałuża krwi i nienaturalnie powyginane ciało kobiety. Przybysz odetchnął, jakby z ulgą i odszedł, dostrzegając przybycie Generała.
Tristan został rozbrojony jakiś czas temu i teraz miażdżył przeciwników gołymi rękoma. Byli wśród nich ludzie, z którymi na co dzień pracował – w końcu mężczyzna również należał do straży. Wreszcie jeden z nich ugodził go boleśnie w plecy i Tristan upadł ciężko na kolana. Potem bito go tak mocno, że już nie potrafił nawet unieść się na łokciach.
Generał, gdy tylko usłyszał o śmierci handlarza, nie poruszył się nawet o milimetr, nie odezwał się ani słowem, a jedynie obojętnie spoglądał na katowanego przez szyldwachów Tristana.
Cassimir w środku aż kipiał z wściekłości, czego nie mógł okazać w absolutnie żaden sposób – w przeciwnym razie podzieliłby los przyjaciela.
– Generale, co robimy? – zapytał wreszcie, z ledwością nad sobą panując. – Generale?
Nie uzyskał odpowiedzi. Cassimir zacisnął mocno pięści, bojąc się, że zupełnie niechcący zrobi komuś krzywdę.
– Generale, zabiją go. Prawo mówi… – ciągnął, lecz Generał uniósł dłoń i Cassimir natychmiast zamknął usta.
– Mamy ostatnio bardzo dużo kłopotów, więc niepotrzebne nam kolejne, Cassimirze – odezwał się wreszcie przywódca straży, nie zaszczycając oficera choćby zdawkowym spojrzeniem. – Strata handlarza niewątpliwie bardzo dotknie samego Imperatora – stwierdził spokojnym, opanowanym głosem. – Cóż… – zrobił pauzę i wyciągnął z kabury pistolet – krótką flintę, po czym podał go Casssimirowi. Mężczyzna spojrzał na niego niezrozumiale, ale przyjął broń. – Zastrzel ich. I jego, i dla pewności tę kobietę. Potem zastrzel każdego mieszkańca, który mógłby chociaż słyszeć o tym zajściu, rozumiesz?
– J-jak to? – zająknął się oficer. – Przecież prawo…
Generał zwrócił się do jednego z szyldwachów stojących obok:
– Ty! Widziałeś coś?
– N-nie, panie! – odpowiedział szybko mężczyzna w czerwonym mundurze.
– A może ty? – Generał zapytał kolejnego.
– N-nie, j-ja też niczego nie widziałem, panie.
Generał wreszcie spojrzał na Cassimira.
– A ty?
Jeżeli nikt niczego nie widział, to w jaki sposób cokolwiek udowodnić? Nie ma zdarzenia, nie ma problemu. – Cassimir wspomniał swoje własne słowa, a jego twarz wykrzywił dziwny grymas. Spostrzegł, że Generał w dalszym ciągu oczekuje od niego odpowiedzi, więc musiał jej udzielić:
– Nie, panie – niemal szepnął. – Co z handlarzem? Przecież sam nie poderżnął sobie gardła, panie.
– Jak zawsze powie się, że to robota Nicarojczyków. O, możecie skazać kilku, wtedy będzie sprawiedliwie i według prawa, jeżeli tak bardzo wam na tym zależy.
Nicaro była wrogą Savie wyspą, a spór pomiędzy owymi krajami ciągnął się już od wielu lat. Mimo to na południu kontynentu spotykało się czasem kilku wyspiarzy i obwiniało się ich o wszelkie możliwe nieszczęścia. Tak po prostu, z czystej nienawiści do tego narodu – a rzecz ta działała z wzajemnością.
– Tobie ufam najbardziej – powiedział Generał. – Jesteś skuteczny. Na tobie się nie zawiodę. Załatw to jakoś, Cassimirze.
Oficer na oczach przywódcy podszedł do pobitego Tristana. Zacisnął mocno palce na flincie, jednak nie potrafił powstrzymać drżenia dłoni. Wiedział, że jest wnikliwie obserwowany, dlatego też nie powinien był się wahać.
– W porządku… – mamrotał Tristan, leżąc nieruchomo na brzuchu w otoczeniu własnej krwi. – W porządku… wszystko… w porządku… – Uśmiechnął się, ledwo, lecz uśmiechnął się.
Cassimir zamknął oczy, gdy oddał wreszcie śmiertelny strzał. Zaraz potem podszedł do Evie. Ciało kobiety było w tak fatalnym stanie, że oficera aż zemdliło.
– Nie ma sensu marnować prochu – stwierdził, kiedy powrócił do Generała i innych szyldwachów, jednocześnie oddając broń prawowitemu właścicielowi.

~*~
Usłyszała cichy szelest gdzieś nieopodal, potem poczuła dość bolesne ukłucie, a następnie przyjemne ciepło, które miarowo zaczęło rozprzestrzeniać się po jej ciele. Spróbowała wstać, ale nie mogła. Spróbowała obrócić głowę w prawo, ale nie mogła. Spróbowała skinąć wskazującym palcem, ale nie mogła.
Czuła wszystko; dotyk cudzych, zimnych i szorstkich dłoni na swoim ramieniu, a także straszliwy, wyjątkowo trudny do opisania odór, przez jaki zbierało się jej na wymioty. Lecz mimo wielu prób nie potrafiła poruszyć ani jednym mięśniem. Doświadczyła paraliżu – a świadomość tego zdarzenia wywołała u niej zupełnie niekontrolowany atak paniki. Naraz płuca postanowiły całkowicie odmówić posłuszeństwa właścicielce – przestały się poruszać, przestały dostarczać świeże porcje tlenu do organizmu. Dusiła się. I chociaż nigdy wcześniej nie płakała, tak teraz z obu kącików oczu sączyła się przezroczysta, słona ciecz.
– Oddychaj – usłyszała niespodziewanie głos o skali zbliżonej do barytonu i mimowolnie jej ciało przeszył dreszcz. – Oddychaj – powtórzył mężczyzna. – Możesz to kontrolować. Oddychaj. Wdech i wydech. Wdech i wydech. Bardzo dobrze, panno… – Nastąpiła dłuższa pauza. – Evie Ells, prawda?
Opuszkami palców udało jej się wyczuć szorstki materiał. Musiała leżeć zupełnie naga, a wywnioskowała to po chłodnych powiewach wiatru, które raz po raz wprawiały jej ciało w drżenie. Kroki nieznajomego mężczyzny echem odbijały się od ścian. Ktoś nieustannie kręcił się po pomieszczeniu, mieszał coś w szklanym naczyniu, w pośpiechu przewracał kartki w książce. Minęło sporo czasu, nim postać ponownie zabrała głos:
– Otwórz oczy – powiedział, zbliżając się do niej. Evie usiłowała wykonać polecenie, lecz wszelkie możliwe próby zakończyły się fiaskiem. – Hm – mruknął mężczyzna i ponownie przekartkował książkę. Potem nad głową kobiety pojawiło się światło. Jego blask był na tyle intensywny, że Evie widziała je doskonale przez zamknięte powieki. – Otwórz oczy – usłyszała znowu.
Głupiec! Przecież nie mogła!
– Otwórz oczy – ponaglał, postanowiła więc podjąć jeszcze jedną, ostatnią próbę.
Udało się!
– Doskonale – pochwalił i zmniejszył intensywność oświetlenia. Evie potrzebowała dłuższej chwili, by dojść do siebie i przetworzyć wszystkie informacje. Obraz był mocno zniekształcony, rozmyty, niejasny… Kobieta poruszyła gałkami ocznymi; to w prawo, to w lewo. Później zamrugała kilkakrotnie, ale owa czynność nie przyniosła oczekiwanego efektu.
Zobaczyła cień. Zobaczyła mężczyznę, którego głowa i górna część twarzy została zasłonięta przez ciemny kaptur. Zobaczyła też siwą, gęstą brodę, która sięgała mu gdzieś do okolic pasa. Nieznajomy trzymał w dłoniach ampułkę zakończoną długą igłą. W środku szklanego naczynka znajdowała się purpurowa ciecz. Evie trzęsła się, jakby przerażona tym widokiem, co rusz zanosiła się szlochem. Serce dudniło jej w piersi. Była niemal pewna, że za chwilę przedostanie się przez żebra i wyskoczy z klatki piersiowej.
– Pewnie zastanawiasz się, kim jestem, dlaczego tu jestem i co chcę ci zrobić.
Kobieta z ledwością pojmowała sens wypowiadanych przez niego słów. Wciąż płakała, nie mogąc powstrzymać owego odruchu.
– Właściwie, mogę ci wyjaśnić, skoro i tak nie będziesz niczego pamiętała – stwierdził z zadowoleniem. – Lubię sobie czasem porozmawiać z moimi eksperymentami. – Mężczyzna zbliżył się do Evie. – Co za chwilę zrobię? Nieco pogrzebię w twoim umyśle. Muszę się dowiedzieć, czy twój organizm będzie w stanie przeżyć kolejny etap. Inicjację. Zastanawiasz się, czym jest inicjacja? To droga do innego, lepszego życia. Naprawdę. Och, jeszcze żadna kobieta nie przeżyła inicjacji! To takie ekscytujące, bo tym razem może się udać! Hej, ale nie płacz, malutka. Do inicjacji jeszcze daleko. Najpierw musimy sprawdzić, co tam w sobie kryjesz, skarbie.
Evie wykrzyczała coś, czego nawet sama nie potrafiła zrozumieć.
– Ćśś. – Nieznajomy przejechał wewnętrzną stroną dłoni po policzku kobiety. – Nie lubię krzykliwych ludzi. Jeżeli się nie uspokoisz, będę musiał cię zakneblować. – Evie dałaby sobie rękę uciąć, że właśnie w tej chwili uśmiechnął się szeroko, jednak nie mogła tego zobaczyć, ponieważ mężczyzna odwrócił głowę w przeciwnym kierunku. – Dlaczego się tu znalazłaś? Cóż, spadłaś z dużej wysokości, pamiętasz? I nie powinnaś była tego przeżyć, a jednak ja sprawiłem, że jest inaczej. – Mężczyzna uniósł ampułkę i przez kilka sekund przypatrywał się płynowi o śliwkowym odcieniu. – Teraz znajdujesz się w moim atelier. Wiesz, czym jest atelier, prawda? Jesteś wykształcona. – Zaśmiał się. – Tak, jestem całkiem niezłym artystą. – Zupełnie niespodziewanie chwycił Evie za tułów i ułożył jej bezwładne ciało na lewym boku. – Kim jestem, hm? Różnie mnie nazywają. Właściwie sam już nie pamiętam swojego prawdziwego imienia. Chociaż w Savie zwracają się do mnie mianem Imperatora. Całkiem ładne słowo, nie uważasz?
Evie ponownie przestała oddychać.
– Wdech i wydech, dziecinko. Wdech i wydech – mówił zupełnie jak Taryn, kiedy uczył adeptów nowych ciosów i wciąż kazał je powtarzać. – Dobrze, zacznijmy więc. – Starzec wbił igłę w udo kobiety.

4 komentarze:

  1. Materiał na książkę...

    OdpowiedzUsuń
  2. Klimacik z Assassina trochę! <3 Serio, w głowię widzę żywy obraz budynków i Evie na dachu. W dodatku ci strażnicy (masz na nich określenie, ale ja jeszcze nie jestem w stanie poprawnie tego napisać xD) No i generalnie wszystko! I nie wiem, może dlatego, a może z powodu lekkości twojego stylu musiałam doczytać do końca mimo, że mam czcionkę powiększoną już na 200% i oczy bolą mnie od brutalnego pocierania powiek. Ale co tam! Warto było xD Także pisz dalej dzidzia. Zajrzę tu znowu!

    P.s Nowa muzyczka dalej trzyma klimat. :D
    P.s 2. Baaaardzo lubię Cassimira. Nie wiem czemu. Zaraz zajrzę do bohaterów i obczaję, czy jest przystojniakiem, jeśli tak, to będzie to moja ulubiona postać MÓWIĘ CI!

    OdpowiedzUsuń
  3. Obczaiłam I TAK, KOCHAM GO!

    OdpowiedzUsuń
  4. Moje tempo nadrabiania u Ciebie woła o pomstę do nieba. Niby tak mało rozdziałów, już dawno powinnam mieć przeczytane, a ja dopiero teraz zabrałam się za dwójeczkę. :C
    Rozdział mega mi się podobał.
    Szybko polubiłam Cassa. I podobała mi się cała dynamika tego rozdziału. Ciągle coś się działo.
    Piszesz tak lekko, kurde, jest dobrze. :D
    Bardzo dobrze.
    A końcówka... Tristan! Jezu, dziewczyno! Nie Tristan! Q_Q
    I Evie chyba ma baardzo poważne kłopoty. Kurde, idź ty w cholerę.
    Smutno mi, bo Tristan. :c

    OdpowiedzUsuń