I. Nawet w grobach marzły ludzkie popioły

Evie zatrzymała się nieopodal północnej bramy Sektora Drugiego, kryjąc się za dwoma potężnymi kamieniami. Naliczyła łącznie czterech szyldwachów – dwóch chodzących w tę i we w tę tuż przed solidnymi wrotami, a także dwóch kolejnych znajdujących się na wieży obserwacyjnej. Przedostać się do miasta bez większych problemów mogła wyłącznie poprzez okazanie odpowiednich dokumentów, których, rzecz jasna, nie posiadała. Zwykle, gdy była jeszcze małą dziewczynką, wskakiwała do kupieckich powozów i tym oto sposobem z powodzeniem pokonywała dalekie odległości pomiędzy osadami. Teraz, kiedy władzę absolutną nad niemal całą południową częścią kontynentu sprawował On – na nic zdawały się dawne przyzwyczajenia. Kosztem długiej, monotonnej i niebezpiecznej wędrówki przez góry dotarła wreszcie do najmniej strzeżonego wejścia w całej Savie.
Wybrali sobie czas i miejsce na spotkanie – pomyślała z przekąsem, spoglądając na niebo spowite czarnymi chmurami.
Dziś, mimo nadal panującego kalendarzowego lata, znów spadł śnieg. Evie trzęsła się z zimna nieprzygotowana na tak nagłą zmianę pogody. Głodna i wyczerpana z ledwością utrzymywała pion. Naciągnęła mocniej kaptur na głowę, by zakryć jasne pukle. Prawą dłonią przejechała po szerokim, skórzanym pasie – zostały jej tylko trzy noże.
Niedobrze – pomyślała znowu. – To może nie wystarczyć.
Evie była całkiem drobna, filigranowa, dlatego nie sprawdzała się zbytnio w bezpośredniej walce. Nigdy jednak nie przejmowała się tym zbytnio – wyjątkowo celne oko, a także lata treningów sprawiły, że potrafiła z łatwością wyeliminować przeciwnika nawet z dużej odległości. Gdy mimo wszystko nie dało się uniknąć bliskiego starcia z wrogiem, brak siły fizycznej nadrabiała szybkością i sprytem. Jak do tej pory owa metoda działała znakomicie.
Evie poczekała, aż zapadnie zmierzch, żeby nie stać się zbyt łatwym celem dla tych szyldwachów znajdujących się na wieży obserwacyjnej. Wtedy też przyjęła odpowiednią pozycję i, nie namyślając się wiele, rzuciła nożem w jednego ze strażników – tego stojącego przy wrotach. Momentalnie wydobyła zza pasa kolejny nóż i powtórzyła czynność, eliminując drugiego wartownika, nim ten zdążył zorientować się w sytuacji. Obaj mężczyźni runęli na ziemię dokładnie w tym samym momencie.
Kobieta czekała w ukryciu, lecz mimo upływającego czasu nikt nie otworzył bramy ani nikt nie podniósł alarmu. Usilnie wytężała wzrok, by dostrzec strażników z wieży, jednak nikogo nie zauważyła. Czyżby dostrzegli ją wcześniej w mroku i teraz zastawiali pułapkę? Coś tutaj nie pasowało...
Nie mogła przecież czekać tak w nieskończoność, gdyż na dworze robiło się coraz zimniej, a śnieg prószył coraz mocniej. Poza tym zobaczyła, że szlakiem od strony gór sunął powóz, który za kilka, może nawet kilkanaście minut dotrze do bramy, a wtedy z pewnością ktoś się zorientuje...
Znów naciągnęła kaptur na głowę i znów przesunęła dłonią po skórzanym pasie – został tylko jeden nóż. Wzięła haust mroźnego powietrza. Nie była pewna, czego oczekiwać, lecz z mocno bijącym sercem ruszyła do przodu, po czym trzykrotnie uderzyła pięścią w masywne wrota.
– Szybko! – krzyknęła, zmieniając głos na znacznie niższy. – Ktoś poluje na nas z ukrycia!
Schowała się za murem, gdy potężne drzwi zaczęły się otwierać. Oddychała nad wyraz oszczędnie – ubzdurała sobie, że wydychany obłoczek mógłby przypadkiem zdradzić jej obecność. Kobieta bacznie przyglądała się całemu zajściu – najpierw wyszedł jeden, potem drugi i jeszcze trzeci strażnik. Wyciągnęła nóż i zacisnęła palce na jego rękojeści na tyle mocno, że aż zbielały jej knykcie. Mężczyźni natomiast szybko podbiegli do ciał martwych kompanów. I kiedy tak przez moment trwało zamieszanie, Evie, przylgnięta plecami do zimnego muru, w ułamku sekundy wślizgnęła się do miasta.
Wreszcie znalazła się po upragnionej stronie i wtem...
– Co do...?
…wpadła prosto w łapska kolejnego strażnika. Wystraszyła się tak bardzo, że wręcz machinalnie wbiła nóż w dół nadobojczykowy owego mężczyzny. Wartownik upadł ciężko na kolana, co przykuło uwagę pozostałej trójki.
Cholera!
Kobieta cofnęła się raptownie, gdy dwóch szyldwachów dobyło broni. Wtedy ostatni z nich, stojący najbardziej z tyłu, odpiął tkwiący w pochwie miecz i za sprawą jego rękojeści solidnie zdzielił obu swych kompanów w potylicę. Nie zabił – jedynie ogłuszył, choć wyglądało to dość boleśnie.
Mimo delikatnego szoku nie zamierzała nikomu dziękować za ratunek, dlatego też obróciła się tyłem do wybawiciela, przygotowując się do dalszej ucieczki. Musiała dotrzeć do kryjówki Zakonu, nim spotkanie dobiegnie końca.
Miasto znacznie się rozrosło przez ostatnie kilka lat. Nie posiadała żadnej mapy, nie znała nowych miejsc, nie wiedziała, gdzie dokładnie znajdowały się bramy do kolejnych dzielnic ani którymi trasami najczęściej przechadzali się strażnicy. Dlatego wyjątkowo mocno wątpiła, że uda jej się poruszać po Savie niepostrzeżenie.
Znów zakleszczyła palce na rękojeści noża.
– Evie! – krzyknął mężczyzna stojący za jej plecami.
Doznała poważnego wstrząsu. Nie, bynajmniej nie ze strachu. Co za niedorzeczność! Nawet jeżeli faktycznie ją znał, nie powinien był nigdy, ale to przenigdy wypowiadać na głos jej imienia, a już zwłaszcza w tego typu okolicznościach. Nim jednak zdążyła się dokładniej nad tym wszystkim zastanowić, mężczyzna zacisnął dłoń na jej ramieniu i pociągnął w swoją stronę.
– T-tristan? – szepnęła ledwo słyszalnym głosem, gdy w blasku ulicznych lamp ujrzała znajomą twarz. Twarz starszego, ukochanego brata.
Uśmiechnęła się szeroko, a w jej oczach momentalnie pojawiły się łzy wzruszenia. Po raz ostatni widzieli się niespełna pięć lat temu, zanim wysłano Evie na misję, która w rzeczywistości miała być karą za poprzednie, dość istotne, niepowodzenie. Zakon obwiniał ją bowiem za pośrednie – jak to ujęli – doprowadzenie do wojny z Imperatorem.
W każdym razie Evie, przez lata wymieniając korespondencję z głową Zakonu, mimo wielu próśb nie otrzymała choćby niewielkiej wzmianki na temat brata. Po kilkunastu miesiącach ciszy uznała w końcu, że nie żyje.
Stęskniła się za nim, a nawet za jego nieco ekscentryczną żoną. Straciła rodziców już we wczesnym dzieciństwie, toteż Tristan był dla niej szczególnie bliską osobą. On, tak samo jak i ona, współpracował z Zakonem, jednak Tristan brał czynny udział w walkach o niepodległość kraju.
Wyciągnęła dłonie, żeby przytulić go do siebie, lecz mężczyzna szybko je odtrącił.
– Nie czas na to – powiedział twardo, jakby w zupełności nieporuszony ich spotkaniem. – Chodź.
Tristan ruszył przodem, a Evie – nim zaczęła biec – przetarła rękawem twarz umorusaną we krwi. Starała się, by nie zostać zbyt daleko w tyle i nie sprawiać bratu dodatkowego kłopotu. W istocie nie było to zbyt łatwe zadanie – nie po wielodniowej podróży pośród gór, nie po przetrwaniu zamieci śnieżnej i nie po krótkim, acz niezwykle wyczerpującym starciu przy wrotach. Do tego miejskie uliczki pokryła warstwa lodu, więc każda, nawet ta najmniejsza zmiana kierunku mogła zakończyć się bliskim spotkaniem z nawierzchnią.
– Musimy dotrzeć do kolejnej bramy, zanim podniosą alarm – poinformował towarzyszkę, przeskakując nad drewnianą skrzynią. – Nie możemy zbyt długo zostać w tej dzielnicy – dodał po chwili, przystając i rozglądając się na boki. – Tędy. – Wskazał odpowiedni kierunek palcem i znów ruszył przodem.
– Jak mnie znalazłeś? – zapytała, ciężko dysząc. – Skąd wiedziałeś, że tam będę?
– W prawo – rzucił przez ramię, ignorując w zupełności słowa siostry i gwałtownie skręcając tuż za budynkiem. Chcąc pójść śladem starszego brata, Evie poślizgnęła się niefortunnie i upadła na prawy bok. Jęknęła z bólu – jej ciało dłużej nie mogło wytrzymać tego typu katuszy. Resztkami sił podniosła się do siadu. Nigdzie nie dostrzegła Tristana, a co gorsze – wydawało jej się, że usłyszała bicie dzwonów gdzieś w oddali.
– Szybko! Do góry! – Mężczyzna wyciągnął pomocną dłoń, zwisając głową w dół z dachu pobliskiej chaty. Evie dźwignęła się z kucek i podeszła do ściany – miała ona multum szczelin i pęknięć, więc kobieta mimo osłabienia wdrapała się po niej niemal samodzielnie. Teraz było tylko gorzej... Teraz było jeszcze trudniej... Teraz, kiedy Evie znowu się poślizgnie, zwyczajnie spadnie, a ów wypadek mógłby zakończyć się zgonem. Skrzywiła się na samą myśl.
Tristan z każdą kolejną sekundą coraz bardziej oddalał się od siostry – musiał się chyba wprawić w ucieczkach ostatnimi czasy, a zwłaszcza jeżeli rozchodziło się o skoki pomiędzy dachami lokalnych budowli. Evie aż oczom nie wierzyła.
W końcu mężczyzna zatrzymał się gwałtownie i przykucnął, bacznie przyglądając się otoczeniu, Evie natomiast dołączyła do niego dopiero po dłuższej chwili. Oboje walczyli o złapanie tchu, tworząc ogromne obłoczki z wydychanego powietrza. Kobieta spojrzała w dół – wejścia do dzielnicy biedoty, w której obecnie się znajdowali, strzegło kolejnych dwóch szyldwachów.
– Podnieśli alarm – odezwał się Tristan. – Wieść niedługo się rozniesie.
– Co zrobimy? – spytała nieco zaniepokojona. Evie nie miała już sił, by walczyć, poza tym niedługo miała się tutaj zebrać cała banda rozwścieczonych strażników. – Jak wejdziemy?
Evie zapytała, czy nie najlepszym wyjściem z opresji byłoby udawanie przez nią więźnia, skoro Tristan nosił na sobie mundur typowego szyldwacha, lecz mężczyzna w odpowiedzi szybko pokręcił głową, a następnie uśmiechnął się delikatnie.
– Poczekajmy – szepnął. – Poczekajmy jeszcze chwilkę…
Nie rozumiała, dlatego zerknęła na jego wyjątkowo spokojną twarz dość niepewnie, lecz ostatecznie postanowiła w pełni zaufać starszemu bratu.
Sava – jedno z największych i najgęściej zaludnionych miast na południu kontynentu. Jedno z najcieplejszych miast, najbardziej sprzyjających człowiekowi – choć niech nikogo nie zwiedzie fakt, że zima panowała w owym miejscu przez większą część roku. Bywały też bowiem osady, gdzie Słońce nie pojawiało się od kilku dni do kilkunastu tygodni, gdzie nieustannie padał śnieg lub szalały burze. Niekorzystnie zmieniające się warunki pogodowe zmusiły ludność zamieszkałą na północy kontynentu do szukania ratunku właśnie w Savie. Każdego dnia do miasta przybywały tłumy nowych imigrantów, aż wreszcie władze przestały sobie z tym radzić. Zaczął panować głód, bo zapasy zebrane latem nie wystarczały, by wykarmić wszystkich podczas srogiej zimy. Fatalny stan rzeczy wciąż się pogarszał, a Król rozpaczliwie szukał sensownego rozwiązania. Trwało to latami, a Sava z pięknego, urokliwego miejsca przemieniała się w ruinę.
Wreszcie któregoś razu do miasta przybył młody Uczony wraz ze swoją załogą. Opowiedział on, że zupełnie przypadkiem natrafili na wyspę – i to dość pokaźnych rozmiarów – gdy potężny sztorm wypchnął ich statek na brzeg. Uczony przestudiował kilka map i na żadnej z nich nie znalazł choćby niewielkiej wzmianki na temat owego lądu. Minęło wiele czasu, nim załodze udało się naprawić całą łódź, tak więc Uczony zdążył porządnie przyjrzeć się wyspie. Okazało się wówczas, iż Valadilene – bo tak ją później nazwano – posiadała swój własny mikroklimat. Średnia temperatura, jaką udało się odnotować przez okres pobytu załogi, wynosiła dwadzieścia jeden stopni. Ziemia obfitowała głównie w owoce, chociaż Uczony wyjaśnił, że bez problemu osobiście mógłby podjąć się wyhodowania na wyspie kilkunastu gatunków roślin znanych tu, w Savie.
Nim cokolwiek zrobiono z ową wiedzą, wysłano na Valadilene ponad pięć ekspedycji.
Odkryto, że ziemia jest znacznie żyźniejsza, niż początkowo zakładano. Wyspa służyła więc uprawie roli, a raz w miesiącu zebrane zapasy przetransportowywano statkami do Savy. Uczony całkowicie przeniósł się na wyspę, wciąż usiłując udoskonalić panujący system. Praca w pełni zawładnęła jego życiem – chciał jak najlepiej wykorzystać zesłany dar, by ludność Savy uratować przed nędzą.
Z czasem Valadilene zaczęła się zaludniać – w końcu najbogatsi mieszkańcy południowej części kontynentu mogli sobie na to pozwolić. Wyspę nazywano Valadilene, Wielkim Darem, potem już Rajem, czy Edenem. Nastały zupełnie nowe czasy, nastała zupełnie Nowa Era.
A ulicami Savy przechadzała się kobieta, głosząc, że co boskie, to boskie i żadna ludzka ręka nie powinna tego tknąć.
Uczony opracował specyfik, dzięki któremu rośliny wydawały większe plony, potrafił również sztucznie przyśpieszać ich czas rozwoju. Kiedy pomysł okazał się sukcesem, gdyż znacznie usprawniał on system, mężczyzna stworzył kolejny preparat, który tym razem zastosował na zwierzętach. Stały się one większe i silniejsze, toteż człowiek nie musiał tak ciężko pracować jak dawniej. Niektórzy gratulowali mu tak wielu znakomitych pomysłów i obsypywali złotem, inni – kręcili jedynie głową z dezaprobatą. Uczony eksperymentował również na sobie, tworząc multum eliksirów na różnorodne dolegliwości. Z pomocą żony tworzył rzeczy dotąd nieznane – pierwsze maszyny.
A ulicami Savy przechadzała się kobieta, głosząc, że co boskie, to boskie i żadna ludzka ręka nie powinna tego tknąć.
Uczony uzyskał również kilka zupełnie nowych gatunków owoców, warzyw, a także zwierząt. A wszystko, co robił, usprawiedliwiał ratowaniem Savy przed nędzą, z której, notabene, już dawno temu wyszła.
Zwierzęta wciąż rosły, chociaż zaprzestano podawania im jakichkolwiek środków. Drzewa wydawały owoce o wyjątkowo niecodziennych kształtach i smaku. Potem wybuchła epidemia, która w przeciągu tygodnia zniszczyła wszystko to, nad czym mężczyzna pracował przez całe swoje życie. Spośród piętnastu tysięcy ludzi zamieszkujących Eden ocalała jedynie garstka.
A ulicami Savy przechadzała się kobieta, głosząc, że co boskie, to boskie i żadna ludzka ręka nie powinna tego tknąć.
Uczonego Król okrzyknął szaleńcem, skazując go na śmierć poprzez spalenie żywcem, co było czystą hipokryzją z jego strony, gdyż to właśnie on najchętniej nakłaniał mężczyznę do przeprowadzania kolejnych eksperymentów mimo wciąż narastającej krytyki ze strony ludu. Wyspę automatycznie objęto kwarantanną, bezpowrotnie niszcząc wszelkie możliwe dokumenty oraz mapy świadczące o jej położeniu. Niektórzy szeptali, że Uczony wcale nie spłonął, że wciąż przebywa na swej ukochanej wyspie i szykuje plan zemsty. Lecz była to rzecz absolutnie niemożliwa, bowiem – podobno – cała Sava bacznie przypatrywała się jego egzekucji. Z czasem zabroniono w ogóle wspominać o Valadilene, a nieposłusznych nagradzano szubienicą. Tak więc nawet młoda Evie wiedziała o Edenie całkiem niewiele i uznawała – podobnie jak osoby w jej wieku, a także te młodsze – wyspę tylko za kolejną, bezsensowną legendę.
Od tamtego czasu zachowanie Króla zaczęło niepokoić jego Radę, wysoko postawionych urzędników i służbę. Opowiadał przedziwne historie pozbawione jakiejkolwiek logiki, nie spał, nie jadł, we wszystkim doszukiwał się spisków, a za najmniejsze przewinienia skazywał na śmierć. Zamknął się w pałacu i nie wychodził z niego przez dobre kilka lat. Wciąż powtarzał, że ktoś przybędzie i wówczas skończy się Świat.
– Oszalał. Król oszalał do reszty – mówiono.
I rzeczywiście, przynajmniej część owych przepowiedni znalazła swoje potwierdzenie – przed pięciu laty do Savy przybył mężczyzna okrzyknięty mianem Imperatora. Swym wojskiem otoczył mury miasta, lecz nim zaatakował, postawił pewien warunek:

Nasz Pan żąda jedynej pozostałej na Świecie mapy prowadzącej do Edenu oraz listu do niej dołączonego. Jeżeli w przeciągu dwóch tygodni obecny Król Savy dane żądanie spełni, wtedy Sava pozostanie ostatnim wolnym miastem na tym kontynencie. Jeżeli jednak Król postanowi odmówić – wówczas wszyscy, którzy sprzeciwią się woli Imperatora, będą musieli zginąć.

Król popełnił samobójstwo, gdy tylko otrzymał wiadomość – nawet nie otworzył koperty, wystarczyło, że ujrzał węża wijącego się wokół nagiego miecza na pieczęci. Cała odpowiedzialność spoczęła więc na Kanclerzu i Radzie. Kanclerz natychmiast zlecił odnalezienie mapy i niejakiego listu Zakonowi, a ten po kilku dniach studiowania tajnych zapisków obłąkanego Króla ustalił, gdzie dokładnie znajdowały się pożądane przedmioty. Organizacja musiała udać się na nieprzychylnie nastawioną wobec Savy wyspę Nicaro, do której droga zajmowała aż trzy dni, i tam – w podziemnym labiryncie – odnaleźć mapę. I wszystko by się udało, gdyby nie niespodziewana wizyta pewnego złodziejaszka – Jaspera Drake’a i nie do końca udana misja z udziałem Evie. Dlatego teraz, gdyby kogokolwiek w Savie zapytałoby się o przyczyny wojny z Imperatorem, dana osoba wówczas odpowie:
– Evie Ells i Jasper Drake.
Zupełnie jakby ci wszyscy ludzie naprawdę sądzili, że Imperator powstrzyma się przed zdobyciem miasta, ponieważ otrzyma stare, nawet nie wiadomo, czy aby na pewno autentyczne, zwykłe świstki papieru.
Po obiecanych dwóch tygodniach Imperator wkroczył na terytorium Savy i, mając znaczącą przewagę, w ciągu zaledwie trzech dni wyrżnął w pień przynajmniej połowę zamieszkałej na tym terenie ludności. Zaraz potem zasiadł na tronie, wprowadzając nowe prawa, obowiązki i Cztery Sektory oddzielone od siebie solidnymi murami.
W Sektorze Pierwszym – dzielnicy centralnej – największą część zajmował port, gdzie cumowały statki rybackie i kupieckie. Nieco w głąb lądu, przy głównym placu, umiejscowiona została Świątynia, która była drugim największym i zarazem najważniejszym obiektem w mieście, a tuż pod jej podłogami – rozległy labirynt krypt, o którym wiedzieli tylko nieliczni. W dzielnicy tej znajdował się również rynek, gdzie każdego dnia handlarze wykładali swoje towary o mocno wygórowanych cenach.
Sektor Drugi obejmował dzielnicę biedoty – czyli najbardziej rozległy obszar terytorium. Obszar, w którym w każdej z chat mieszkało średnio kilkanaście osób, w którym ludzie taplali się we własnych odchodach, w którym kolejne zarazy zmniejszały populację o przynajmniej jedną trzecią. Mieszkańcy Sektoru Drugiego uchodzili za podludzi nieposiadających absolutnie żadnych praw, mających za to multum obowiązków wobec nowego Pana Savy – Imperatora. Młodych mężczyzn zmuszano do niewolniczej pracy przy rozbudowie Imperium. Kobiety niemogące trudnić się tego typu pracą zajmowały się innym fachem – prostytucją. I choć prostytutki traktowano znacznie gorzej niż zwierzęta, to zaledwie kilka metrów dalej – po drugiej stronie muru, a więc w Sektorze Trzecim, potocznie zwanym dzielnicą bogaczy – kobieta zajmująca się tym samym fachem nosiła miano kurtyzany.
Kurtyzany – czyli nierządnice dla najbogatszych – mieszkały w ogromnym, kilkupiętrowym domu w samym centrum swej dzielnicy. Były to kobiety pełne wdzięku, noszące piękne, długie suknie i sznury pereł na szyi. Za jednego klienta potrafiły dostać tyle, co biedniejsze prostytutki w ciągu roku. W Sektorze Trzecim zamieszkiwała wyłącznie wyselekcjonowana Elita Savy, która w pełni akceptowała rządy Imperatora. Im bardziej ludność aprobowała politykę nowego władcy, tym więcej pieniędzy otrzymywała w zamian. Tak więc przyjęcie strony Imperatora było w obecnych czasach wyjątkowo opłacalnym przedsięwzięciem.
Sektor Czwarty mieścił się kilka kilometrów dalej – w górach, i obejmował tylko i wyłącznie więzienie będące największym, najważniejszym i najbardziej strzeżonym punktem w całej Savie.
– Chodź – odezwał się nagle Tristan i, nie czekając na odpowiedź siostry, zeskoczył z dachu. Evie bezmyślnie ruszyła jego śladem, a gdy tylko znalazła się na dole, mężczyzna rzucił jej niewielki pakunek. Tristan napotkał pytające spojrzenie młodej kobiety, lecz postanowił je zignorować. Evie pośpiesznie rozerwała opakowanie i wyciągnęła z niego dwie, długie, czyste, czarne szaty.
– To ubrania mnichów – szepnęła.
– Tak, załóż to, szybko – ponaglił ją, sam narzucając na siebie odzienie. Evie po raz kolejny powtórzyła czynność brata, nie zadając zbędnych pytań. – Pobiegniesz za mną, kiedy powiem, dobrze? – Tristan odezwał się znowu, a Evie tylko skinęła głową.
Nie minęła minuta, gdy mężczyzna krzyknął:
– Teraz!
Oboje więc ruszyli i po kilku sekundach sprintu skręcili w pobliską uliczkę. Kobieta po raz kolejny miała dodatkowo utrudnione zadanie, ponieważ szata była stanowczo zbyt długa, a obszerny kaptur skutecznie zasłaniał Evie widoczność. Po chwili intensywnego biegu i walki z zupełnie nowym ubraniem uzmysłowiła sobie, że znajduje się już w tłumie innych mnichów. Nieco oszołomiona zatoczyła się do tyłu, ale Tristan zdążył pochwycić siostrę.
– Spokojnie – wyszeptał jej do ucha. – To nasi. Wejdź w sam środek kolumny i dostosuj się do jej tempa.
Evie posłusznie wykonała zlecone zadanie. Schyliła głowę, zasłaniając twarz i splotła palce w modlitewnym geście. Ciekawiło ją to, co działo się dookoła, ale nie mogła pozwolić sobie na obserwację otoczenia, mimo że mozolne wędrowanie w zupełnie nieznanym kierunku strasznie ją drażniło. Nie lubiła, gdy o czymś nie wiedziała – jak wówczas przygotować w myślach plan awaryjny? Musiała jednak w pełni zaufać bratu i cierpliwie czekać na dalsze polecenia.
Bardziej usłyszała, niż zobaczyła, że strażnicy bez słowa otwierają bramę do Sektoru Pierwszego przed wędrującymi pielgrzymami. Serce Evie waliło jak szalone, chociaż nawet nie miało ku temu powodu – przecież nic się jeszcze nie wydarzyło.
Mnisi bez żadnego problemu przeszli na drugą stronę, wtedy też kobieta odetchnęła z ulgą. Wrota automatycznie zatrzasnęły się i w tym samym czasie rozbrzmiały dzwony. Cała Sava wiedziała już o morderstwie trzech szyldwachów na północy miasta, lecz teraz Evie nie musiała się owym zdarzeniem przejmować. Obróciła się za siebie, chcąc odnaleźć Tristana, ale w jaki sposób miałaby tego dokonać, skoro wszyscy wyglądali tak samo? Nie wiedziała, czy powinna była odłączyć się od kolumny, czy też nadal podążać w jej cieniu.
Tristan, co teraz? – myślała.
– Idziemy, idziemy – usłyszała. – Dopiero w Świątyni odbijemy w lewo, do sekretnego przejścia.
I jak powiedział, tak też zrobili.
Tristan podszedł do ściany, gdzie znajdował się jeden ze świętych obrazów. Ściągnął go i ostrożnie odstawił na bok. Potem włożył dwa palce w odpowiednie otwory i uruchomił mechanizm. Płytka znajdująca się w podłodze otworzyła się, ukazując podziemne schody. Tristan zrzucił z głowy kaptur, odsłaniając jasne, krótkie włosy i twarz pokrytą niemal w całości długimi, lecz płytkimi bliznami. Był mężczyzną nad wyraz rosłym i silnym, co troszeczkę nie szło w parze z jego stonowanym usposobieniem. Evie stanowiła przeciwieństwo brata – choć z wyglądu krucha i delikatna, z charakteru natomiast nieco narwana, wyjątkowo odważna i lubiąca sprawiać kłopoty. Evie nie potrafiła rozmawiać z nikim o swoich odczuciach – zwłaszcza o strachu, który przecież towarzyszył owej kobiecie przez calutki czas – dlatego, raczej mylnie, uchodziła za oziębłą. Nigdy też żadna sytuacja nie doprowadziła jej do łez – ani morderstwo rodziców, ani brutalne aresztowanie Jaspera Drake’a.
Evie chciała ściągnąć szaty mnicha, ale mężczyzna powstrzymał ją w ostatniej chwili.
– Nie rób tego – powiedział. – Na zebraniu będą praktycznie wszyscy członkowie Zakonu, a przecież większość z nich nieszczególnie pała do ciebie sympatią. Zapomniałaś? – zapytał, uśmiechając się delikatnie. Evie w odpowiedzi westchnęła ciężko i jako pierwsza zeszła w dół. Tristan zdążył jeszcze zamknąć za sobą przejście do krypt, by przypadkiem ktoś niepożądany na nie nie natrafił, i zaraz potem dołączył do siostry.
Kobieta przełknęła głośno ślinę. Troszkę się stresowała. Tristan miał sporo racji, mówiąc, że Zakon jej nienawidził. Lecz kiedy do tych tępych ludzi wreszcie dotrze, że Evie nie miała absolutnie żadnego wpływu na atak Imperatora? Owego feralnego dnia zrobiła wszystko, co należało wówczas zrobić. Zawsze dawała z siebie sto procent podczas wykonywania misji. Nie powiodło się, trudno, ale nieustanne insynuowanie, że to ona była jedną z wielu – warto dodać – przyczyn wojny, to jakaś kompletna bzdura!
Tristan zatrzymał ją u szczytu ostatnich schodów i poprosił, by została na balkonie, kryjąc się w mroku, żeby tylko reszta Zakonu nie dowiedziała o obecności Evie. Mężczyzna po chwili uznał, że to nie wystarczy, dlatego jeszcze mocniej naciągnął siostrze kaptur na głowę.
– Może po prostu od razu wrzucisz mnie do worka po kartoflach, co? – burknęła, odpychając męskie dłonie. Tristan zaśmiał się.
– Zostań i bądź grzeczna – powiedział. – Poinformuję Taryna o twoim przybyciu. Porozmawiamy z nim po skończonym spotkaniu, a ty tymczasem uważnie słuchaj i staraj się w nikogo nie rzucić nożem, dobrze? – Tristan ucałował Evie w sam środek czoła i zniknął.
Kobieta podeszła do barierki i spojrzała w dół.
– Dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści – wyliczała – czterdzieści, pięćdziesiąt. Hm. Pięćdziesiąt – mruknęła do siebie. Była niemile zaskoczona, bo gdy opuszczała Savę, Zakon liczył około czterystu członków. Imperator wciąż wygrywał kolejne bitwy, zyskując coraz to nowszych sprzymierzeńców, a organizacje takie jak ta każdego dnia coraz rychlej zbliżały się do ostatecznej klęski. Evie obleciał strach. Dopiero teraz uzmysłowiła sobie, w jak bardzo beznadziejnej sytuacji znajdowali się nie tylko mieszkańcy Savy, ale również całego Imperium.
Pokonanie owego człowieka… to przecież rzecz iście niemożliwa – pomyślała Evie.
Tristan przedarł się przez tłum i wyszeptał na ucho Tarynowi – obecnej głowie Zakonu – wieści na temat Evie. Taryn, tak jak Tristan początkowo założył, poprosił, by kobieta została na swoim miejscu, nie ingerując zbytnio w spotkanie, a tuż po jego zakończeniu udała się prosto do niego.
Tristan chciał niezwłocznie wrócić do siostry, nie zamierzał jej bowiem zostawiać długo samej, tym bardziej osłabionej, lecz na drodze stanęła mu Hana – jego żona. Nie wyglądała na zadowoloną, świadczyły o tym dłonie zaciśnięte w pięści i ogromna zmarszczka rysująca się pomiędzy brwiami.
– O! – Mężczyzna udał zaskoczenie, choć w rzeczywistości Hana była pierwszą osobą, którą dostrzegł, gdy tylko zjawił się w krypcie.
– O? – zapytała. Nie zamierzała wszczynać kolejnej kłótni przy ludziach, mimo że miała ku temu niejeden powód. Wściekała się, bo cholernie martwiła się o życie ukochanego, a ten, jakby na złość, nieustanie angażował się w coraz to nowsze i niebezpieczniejsze misje. Czy to źle, że chciała mieć go przy sobie? Czy to źle, że się bała? Zwłaszcza teraz, kiedy zaszła w ciążę?
Tristan i Evie znali się z Haną od zawsze. Hana była nieco ekscentrycznym dzieckiem. Wyróżniała się wszystkim – sposobem chodzenia, mówienia, ubierania, zainteresowaniami i upodobaniami. Potem, po śmierci ojca, zwerbowali ją do Zakonu – tak robiono z każdą sierotą w Savie – i z pogodnej, wiecznie uśmiechniętej kobiety stała się trochę zgorzkniała, trochę niemiła, trochę pesymistyczna. Niektórzy mówili, że po prostu wreszcie dojrzała i znormalniała, ona jednak uważała, iż straciła cząstkę siebie. I nawet Tristan, mimo licznych starań, nie potrafił tego zmienić. Hana również obwiniała Evie za rozpętanie wojny, której przecież łatwo dało się zapobiec. Dziś stroniła od siostry ukochanego, chociaż zaledwie kilka lat temu śmiało można było nazywać je przyjaciółkami. To pewnie przez nią wciąż kłóciła się z Tristanem ostatnimi czasy. To pewnie ona namawiała go do brania kolejnych misji, przy jakich nieustannie ryzykował życiem. Typowa Evie. Kiedy ona wreszcie zrozumie, że to nie zabawa?
– Nie dąsaj się, skarbie, proszę – szepnął Tristan i ucałował ją w policzek. Przejechał też dłonią po leciutko zaokrąglonym brzuszku swojej ukochanej.
– Martwię się – powiedziała, zerkając na niego. – To wszystko.
– Wiem. – Uśmiechnął się uroczo, rozbrajająco, nawijając na palec kosmyk ślicznych, ciemnych włosów żony. Ponownie ją ucałował, lecz tym razem prosto w kusząco kształtne usta.
– Nie przymilaj się – powiedziała, zwilżając wargi językiem i delikatnym ruchem odsuwając męża od siebie.
– Nie przymilam – zaoponował, jak gdyby posądziła go co najmniej o zabójstwo.
– Przyprowadziłeś ją, prawda? – zapytała, a pomiędzy brwiami kobiety znów pojawiła się niebezpieczna zmarszczka.
– Porozmawiamy w domu. Nie chcę się znowu kłócić.
– T-tistan… – szepnęła, ale mężczyzna już sobie poszedł. Hana najpierw wpatrywała się w plecy ukochanego, potem jej wzrok mimowolnie powędrował ku górze – do balkonu.
Evie, ty podstępna gnido – syknęła w myślach.
Siostra Tristana dostrzegła wściekłe spojrzenie Hany rzucone pod jej adresem, jednak nie przejęła się tym zbytnio. Ot, kolejna osoba, która zupełnie bezpodstawnie oskarżała ją o coś, na co w rzeczywistości Evie nigdy nie miała absolutnie żadnego wpływu. Wycieńczona kobieta rozsiadła się wygodnie na murku, skąd otrzymała znacznie lepszą widoczność. Okryła się porządnie ciepłą odzieżą i nagle zrobiło jej się tak jakoś przyjemnie, tak jakoś wygodnie... Po całym dniu wyczerpujących wrażeń powieki same zaczęły się zamykać, co z ledwością była w stanie kontrolować. Evie, niestety, nie mogła przespać zebrania, choć trwało ono dość długo, a w większości poruszano sprawy mało istotne – przynajmniej dla niej. Taryn wciąż mówił, mówił i mówił, więc całe spotkanie zaczynało ją pomału nużyć.
– ...o uwolnienie Jaspera Drake’a. – Tylko tyle Evie zdołała wyłapać z wypowiedzi Taryna, lecz to wystarczyło, by gwałtownie skoczyło jej ciśnienie. Wyprostowała się raptownie, a po dawnej senności nie pozostał nawet ślad.
– Och, chyba mowa o twoim byłym, hm? – usłyszała nagle. Evie obróciła się za siebie.
– Hana…
Musiała jednak przysnąć, skoro nie zauważyła bratowej.
– A co mnie obchodzi Jasper? – odpowiedziała po chwili namysłu, bacznie przyglądając się dawnej przyjaciółce. Przytyła – zaokrągliła się nieco na twarzy i w okolicach talii, lecz wciąż wyglądała tak samo korzystnie. Dawny blask bijący ze szmaragdowych oczu kobiety w widoczny sposób przygasł i sprawiała wrażenie mocno przygnębionej – Evie przez chwilę pomyślała, że Hana za moment wybuchnie płaczem, ale tak się jednak nie stało.
– A co? Wstydzisz się, że z nim sypiałaś? – Hana uśmiechnęła się cynicznie. – Przestań, przecież każdy o tym wie.
Evie zacisnęła dłoń w pięść, co nie umknęło uwadze jej towarzyszki.
– Zresztą nie tylko ty, każda ówczesna ulicznica robiła dokładnie to samo. Taki typ faceta, nic nie zrobisz…
– Hana! – Tristan ryknął tak nagle i tak głośno, że przerwał przemówienie Taryna, a wszelkie możliwe pary oczu skierowały się na ową trójkę. Przez chwilę panowała cisza jak makiem zasiał…
– Przepraszam – szepnęła ciężarna kobieta, zwracając się wyłącznie do męża. – Jakoś nie mogłam się powstrzymać.
– No proszę, proszę – odezwał się jeden z członków organizacji siedzący najbliżej Taryna, wlepiając wzrok w siostrę Tristana. – A kto to nas odwiedził? – Drwiący uśmieszek nie schodził mu z twarzy.
Cassimir! – Evie przeklęła go w myślach i wyprostowała się dumnie, mimo potwornego bólu mięśni. Zrzuciła też z głowy obszerny kaptur, ukazując Światu długie, jasne włosy. Z podniesionym czołem minęła Hanę, potem delikatnie zaskoczonego Tristana, by ostatecznie zejść po schodach, stanąć tuż obok głowy Zakonu i uroczyście wszystkim oświadczyć, iż tym razem powróciła na dobre. Oczywiście spotkała się z wielkim oburzeniem, czego, rzecz jasna, od początku się spodziewała.
Cassimir rozsiadł się nonszalancko na zajmowanym krześle i ani na ułamek sekundy nie spuścił podejrzliwego wzroku z Evie.
– Myślę – zaczął. – Myślę, że wobec tych, jakże szczęśliwych okoliczności – rzucił z ironią – problem rozwiązuje się sam. Nikt dobrowolnie nie zgodzi się podjąć tej misji, o czym wszyscy doskonale wiemy. Przyspieszmy więc proces, wybierając spośród nas jedną osobę, która będzie miała ten zaszczyt, by zrobić coś pożytecznego dla całego kraju. Nikomu chyba nie muszę przedstawiać swojego faworyta...
Po raz kolejny zapadło krępujące milczenie.
– O czym w ogóle mowa? Przysnęłam, więc nie słyszałam – szepnęła Evie do Taryna, lecz ten w odpowiedzi posłał jej wściekłe spojrzenie. No tak, po raz n–ty zła kobieta zlekceważyła Zakon, ponieważ była zbyt wyczerpana po podróży, by przysłuchiwać się kilkugodzinnemu, cholernie nudnemu monologowi.
– Kto oddaje głos na Evie Ells, niech uniesie dłoń! – krzyknął Cassimir, stając ponad tłumem zebranych w krypcie.
Wszyscy. Wszyscy z wyjątkiem Tristana i Taryna. Hana, oczywiście, ślepo podążyła za innymi.
– Nie rozumiem – szepnęła Evie, marszcząc przy tym brwi. Zerknęła w stronę brata – oparł się plecami o jeden z filarów, wetknął dłonie w kieszenie spodni i tylko kręcił głową z dezaprobatą.
– Chyba jesteśmy zgodni – stwierdził wreszcie Cassimir, teatralnie rozkładając ręce w geście bezradności.
– Evie. – Taryn postanowił zabrać głos i wówczas wszelkie szepty ucichły. – Kiedy tylko nabierzesz sił, udasz się niezwłocznie do Sektora Czwartego i odbijesz z rąk Imperatora Jaspera Drake’a – powiedział. – Spotkanie uważam za zakończone.
I tyle.
Członkowie organizacji kolejno udawali się do wyjścia – należało wykonać tę czynność w odpowiednich odstępach czasu, aby nie wzbudzić niczyich podejrzeń.
Evie musiała usiąść, chociaż bardziej wyglądało to na upadek.
– J-jak to? – zapytała ledwo słyszalnym głosem. Automatycznie cała zaczęła się trząść, nad czym, mimo licznych prób, nie była w stanie w ogóle zapanować. Naraz uderzyła w nią lawina wspomnień tak potężna, że nie wiedziała, czy kiedykolwiek jeszcze będzie w stanie stanąć na równych nogach.
Tristan szybko rzucił do Hany:
– Idź do domu.
A gdy kobieta już zdążyła otworzyć usta, żeby zaprotestować, dodał:
– Idź do domu, do cholery! Nie próbuj nawet ze mną dyskutować!
Po kilkunastu minutach krypty świeciły pustkami – pozostał jedynie Taryn, Tristan, no i, rzecz oczywista, Evie.
– Pójdę razem z nią – oznajmił jasnowłosy mężczyzna głosem nieznoszącym sprzeciwu.
– Przestań… –  szepnęła do brata. Dlaczego postanowił sam siebie wysłać na pewną śmierć? On był przecież tak bardzo przydatny, a Evie… Evie praktycznie dla nikogo się nie liczyła.
– To ty przestań i siedź już cicho! – krzyknął. – Sama nie dasz rady, z czego doskonale zdajesz sobie sprawę. Poza tym znam strażników, znam zwolenników Imperatora, znam ludzi, którzy mogliby nam pomóc. A pomoc z pewnością będzie potrzebna. Kurwa mać, przecież to twierdza samego Imperatora!
Taryn skinął głową.
– Nie przypuszczaliśmy, iż informacje wykradzione przez Jaspera Drake’a będą jeszcze użyteczne w nastałych czasach, jednakże teraz mogą być ostatnią deską ratunku dla Savy. Spróbuję skontaktować się z zaufanym strażnikiem więzienia, lecz nie wiem, czy on w czymkolwiek pomoże. Nie, żeby nie chciał, ma zwyczajnie związane ręce. Mimo wszystko z pewnością wpuści was za mur, żebyście nie musieli niepotrzebnie plamić dłoni krwią.
Evie milczała i nie poruszała się prawie wcale, jakby doznała paraliżu. Tristan, widząc stan, w jakim znalazła się jego młodsza siostra, znów zabrał głos:
– Nie – zaoponował. – Jeżeli i tak mamy najbliższe tygodnie przesiedzieć w więzieniu, to dlaczego za niewinność? Razem z Evie zrobimy małe widowisko. Ostatnimi czasy wyjątkowo mocno irytuje mnie człowiek handlujący niewolnikami. Pozbędziemy się go i jego najbliższych sprzymierzeńców. To z pewnością rozwścieczy Imperatora, a jednocześnie bardzo pomoże Savie.
Taryn ponownie skinął głową.
– Zabierz stąd Evie. Porozmawiajcie o wszystkim na spokojnie. Niech to małe dziecko wreszcie sobie odpocznie...

~*~
Panowała noc. Znacznie ciemniejsza i mroczniejsza od wszystkich innych nocy, jakie kiedykolwiek dane było im oglądać. Evie i Tristan tkwili na dachu Świątyni.
– Widzisz? – zapytał. – To ten. – Łypnął głową w kierunku strażnika. Jak na każdego porządnego szyldwacha przystało, mężczyzna posiadał krwistoczerwony uniform z symbolem Imperatora na plecach. – Ta po prawej to jego żona. – Tristan odezwał się ponownie. – Już czwarta w tym roku. Wątpię, żeby zechciała go z własnej woli. Strażnik zwozi co rusz nowych niewolników z północy do Savy. Jest ulubieńcem Imperatora. Obaj są tak samo bezduszni, obaj są tak samo zafascynowani eksperymentowaniem nad ludzkim ciałem.
– Rozumiem – powiedziała Evie. – Zabijemy go teraz, póki nikogo nie ma w pobliżu? – zapytała, spoglądając na brata i szykując się do wyciągnięcia ostrza.
Tristan uśmiechnął się delikatnie, nim odpowiedział:
– Nie, Evie. – Złapał ją za rękę, gdy kobieta swoją dłonią zdążyła już objąć rękojeść noża. – Tym razem, dla odmiany, musimy postarać się o publiczność. Zaatakujemy pojutrze z samego rana. Niczego więcej nie musisz wiedzieć. – Tristan dźwignął się z kucek. – Wracasz ze mną do domu? – Spojrzał na Evie.
– Nie, przenocuję w kryptach, w końcu są do tego przystosowane. Poza tym chyba powinieneś porozmawiać z Haną. Nie chciałabym wam w niczym przeszkadzać. Nie chciałabym w nic ingerować – powiedziała, nawet nie zaszczycając brata zdawkowym spojrzeniem.  
– Hana jest ostatnio… – zaczął Tristan. – Nieco rozchwiana emocjonalnie.
– Nie musisz się przede mną tłumaczyć, naprawdę.
– Chodzi mi o jej zachowanie. Ona zwyczajnie nie rozumie. Ona nie wie, co się wtedy wydarzyło, ale ta złość w końcu jej przejdzie.
– Nie musisz się przede mną tłumaczyć – powtórzyła. – Idź już, proszę.
Tristan pocałował siostrę tak, jak miał w zwyczaju – w sam środek czoła, i odszedł, pozostawiając ją samą z całą masą kotłujących się myśli.

5 komentarzy:

  1. Ten blog ma taki klimat, jakiego żaden inny nie ma. Nie wiem czy to za sprawką oprawy graficznej, która jest bezbłędna, muzyki, czy może samego tekstu, ale poczułam się zobligowana, żeby ci to napisać.

    Bardzo mi się podoba. Wrócę tu na pewno - zresztą, jak na każdy twój blog. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. DZIĘKUJE, ŻE JAKO PRAKTYCZNIE JEDYNA WYRAZIŁAŚ SWOJĄ OPINIĘ!

      TO WIELE DLA MNIE ZNACZY! <3 :*

      Usuń
  2. Jeny, jak ja dawno nie czytałam niczego z pokroju fantastyki!
    Aż miło mi było czytać ten rozdział. ^^
    Fajnie, jasno i czytelnie zobrazowałaś nam świat, w którym dzieje się akcja. :)
    Evie od razu polubiłam. :D I jej brata też. Ta wyprawa będzie pewnie niezłą jatką.
    Masz lekki w odbiorze styl pisania. Tak trzymaj! ^^
    Niedługo przeczytam resztę, jak tylko będę miała wolny dzień od pracy. xD
    P.S Świetny szablon!

    OdpowiedzUsuń